Buddyzm koreański i jego dzieje w relacji z podróży Wacława Sieroszewskiego

Wacław Sieroszewski (1858-1945) o historii buddyzmu koreańskiego i wizycie w klasztorze Songgwangsa. Fragmenty książki Korea. Klucz Dalekiego Wschodu, Warszawa 1905 rok [zachowana pisownia oryginalna]:

Z rozdziału IV: Kilka słów o wierzeniach korejskich (s. 54-56)

„W drugiej połowie IV wieku po N.Chr. dwóch mnichów buddyjskich, Szuń-dao i A-dao, przybyło z Chin do państwa Ko-gu-rio w północnej Korei i przyniosło z sobą księgi święte. Buddyzm zdobył sobie od razu wielkie uznanie w śród sfer wyższych. Przyniósł z sobą rozwinięte piśmiennictwo, wiedzę, sztukę i rozmaite nieznane rzemiosła. Pod opieką królów korejskich zaczęły powstawać liczne klasztory, szkoły, zakwitły sztuki wyzwolone. W połowie V stulecia buddyzm przedostał się już do południowego państwa Silla i nawet na wyspę Quelpart, gdzie go obecnie niema, a jedynie jako ślady pozostały nieliczne posągi Buddy. Zapał był powszechny i z obawy, aby cała ludność nie została mnichami, musiano wydać odpowiednie przepisy krępujące. W X wieku buddyzm dosięgnął swego szczytu i został uznany za religię państwową. W owym to czasie buddyjski mnich Siol-dżon miał wynaleźć znaki „i-do”, które umożliwiły Korejczykom używanie chińskich hieroglifów i według kronikarzy korejskich dały początek obecnie znanemu, korejskiemu alfabetowi dźwiękowemu „oń-muń”. Korejska nauka i literatura miały swą kolebkę w buddyzmie. Klasztory buddyjskie długi czas korzystały z przywilejów, nadań ziemią i pieniędzmi. Większość działaczy, urzędników, nawet sławnych wodzów ówczesnych wyszła z pośród oświeconych i piśmiennych mnichów buddyjskich. Wtedy to powstały owe piękne świątynie i olbrzymie posągi (miro-ki lub siok-iń – ludzie kamienni), leżące obecnie w gruzach lub kryjące się w zaroślach.

Chociaż konfucyonizm przeniknął do Korei prawie jednocześnie z buddyzmem (w V-ym wieku), rozkwit jego nastąpił znacznie później. Dopiero w XVI stuleciu, gdy po morderczej wojnie z Chinam i, stoczonej na terenie korejskim, wojska japońskie ustąpiły, konfucyonizm wziął w Korei górę nad buddyzmem. Buddyzm korejski zawsze pozostawał w ścisłych i zażyłych stosunkach z buddyzmem japońskim, którego był rodzicem i od którego nawzajem odbierał w ciężkich chwilach moralne i materyalne wsparcia. Po ostatecznem opanowaniu półwyspu przez Chiny wszystko japońskie stało się podejrzanem, buddyzm uległ prześladowaniom i konfucyonizm zajął przodujące miejsce. Mnichom buddyjskim zabroniono nawet mieszkać w stolicy i miastach warownych, zabroniono im w znosić i odnawiać miejskie klasztory i świątynie. Zakaz ten przetrwał do 1895 r. i w rezultacie świątynie buddyjskie zachowały się w Korei jedynie w głuchych, górskich ostępach, daleko od miast. Konfucyonizm, uosabiający wpływ chiński po przeprowadzeniu upartej walki z władzą królewską, zapanował wyłącznie w sferach dworskich i urzędniczych. Miała Korea w tych walkach chwile zupełnie podobne do średniowiecznych walk europejskich kościoła i tronu. Królowie Jon-sań i Koań-he z panującej obecnie dynastyi, skłaniający się ku buddyzmowi, padli ofiarą tych zatargów i zostali pozbawieni nawet tronu i pośmiertnych tytułów.

Na ludowe wierzenia konfucyonizm wywarł wpływ o wiele mniejszy od buddyzmu. Jako religia książąt, uczonych i urzędników, zasklepił się on w ciasnej sferze klas panujących i wraz z nią uległ zepsuciu i upadkowi. Jak i one, czerpie on szczodrze środki swego utrzymania z kieszeni chłopów. Prześladowany buddyzm, choć bardzo zubożały i zchłopiały, przeciwnie żyje jeszcze i zdradza nawet oznaki odrodzenia. Odrodzenie to płynie znowu z Japonii, jak wszystko lepsze, dążące do poprawy kraju, do jaśniejszej przyszłości, do reformy i rozwoju, co pojawiło się w ostatnich czasach w Korei. W siedemdziesiątych latach ubiegłego stulecia zreformowana sekta japońskich buddystów Siń wniosła ożywczy prąd w zamierające klasztory korejskich buddystów.

Kilku młodych, zdolnych Korejczyków wstąpiło do szkoły duchownej Siń w Kioto i następnie zajęli się krzewieniem nowej nauki w swej ojczyźnie. Obecnie mają oni już w Genzanie własną, piękną świątynię i szkołę oraz szkołę w pobliżu Seulu. W r. 1892 mnich japoński, Akamacu Kejsi, zbierał w Japonii pieniądze na założenie licznych szkół duchownych w Korei… Sądzę, iż odrodzenie się buddyzmu w Korei zależy w znacznej mierze od wyniku ogólnego ruchu, jaki powstał wśród buddystów całego świata w ostatnich czasach”.

Z rozdziału V: Wyjazd z klasztoru. Góry Korejskie (s. 60-65)

„Po wczesnem śniadaniu przyszedł od przełożonego braciszek i wyprowadził nas z klasztornego zajazdu na wiodący do świątyń dziedziniec. Przez małą furtkę, wybitą w ciemnym murze, ujrzałem przedewszystkiem wązką kotlinę, złotą od jesiennego lasu, pełną różowego świtu, która zlewała się łagodnie z bladym szczytem poblizkim. Błękitne niebo płonęło w górze strzelistym blaskiem w stającego za górami słońca. W dole na złomach skał, na drzewach, na nieprzetartych jeszcze ścieżkach, na głazach, w brunatnych zacieniach budowli bielały puchy nocnej, ściętej na szron wilgoci. Pośrodku, na urwistej, podmurowanej krawędzi potoku stały cichymi rzędami szare, chińskie budowle, piętrzyły się ciężkie, rogate dachy. Wyblakłe malowidła ich wdzięcznie wygiętych okapów, pomierzchła zielono-żółto-niebieska łuska polewanych szczytów, poszczerbiona rzeźba filarów, galeryjek, wiązań, przerżnięta gdzieniegdzie ostrą smugą ocalałej purpury lub błyskiem dawnej pozłoty, zlewały się zgodnie z jesiennym krajobrazem.

Strażnik Wschodu, jeden z Czterech Niebiańskich Królów („geniuszów buddyjskich”)

Czerwona brama w niewysokim murku roztwiera się przed nami i wstępujemy na drugi z kolei wewnętrzny dziedziniec. Tu oglądamy przedewszystkiem altanę z ogromnemi, pionowemi, kamiennemi płytami we wnętrzu, pokreślonemi gęsto hieroglifami – to pamiątkowe kamienie cesarzów korejskich. Dalej wznosi się wielki pawilon cesarski na czerwonych słupach. Stąd niegdyś władcy korejscy wraz z dworem przypatrywali się uroczystościom, nie mieszając się z tłumem. Idziemy dalej wzdłuż potoku i po kamiennych schodach wstępujemy we wrota, w których na prawo i lewo stoją ogromne, jaskrawo malowane figury. Był tam Tom-banczo-nen z zielonemi brwiami i wąsami, z swastyką w koronie, depczący złe duchy; był Pu-pang-czo-nen z kobiecą twarzą, grający na gitarze „jan-gym“; był Saban-cza-khan z dzidą i Nam-ban-czo-nen z błękitnymi wąsami, z wężem w ręku – wszystko znani geniusze buddyjscy, na tle pysznie malowanych, pawich ogonów.

Za tą bramą w głębi podwórza widniała druga brama z olbrzymim bębnem na poddaszu. Tędy wiodła droga na dziedziniec, gdzie stoi główna świątynia z 9 złoconymi Buddami. Na zadumane głowy posągów pada z wysokiego malowanego stropu kolorowa łuna czerwieni, złota, zielonych i niebieskich arabesek, padają cienie potężnych słupów, wspaniałych pni cedrowych, odartych z kory, tworząc przepiękny, barwny zmierzch. Przed ołtarzem zwieszają się trzy wielkie, kolorowe latarnie i trzy długie „hak“, szerokie wstęgi żółtego jedwabiu.

Następnie zwiedziliśmy cały szereg świątyń pomniejszych, malowanych gorzej i mniej kunsztownie rzeźbionych. Wszędzie kurz, śmiecie, zaniedbanie. Na poszczerbionych cokułach świątyń suszyły się zioła jadalne i przaśne opłatki, namazane na listki sałaty. Jeden z przedsionków był zawalony chróstem na opał.

Weszliśmy do skrzydła, gdzie 1,000 Budd stoi pod ścianami na pięciu stopniach ołtarzy; na werandzie tej świątyni wisi wielki, stary gong z herbem Korei. Obejrzeliśmy drukarnię klasztorną ze stosami pierwotnych, drewnianych klisz, choć zaszczyt wynalazku metalowych liter ruchomych należy się Korei, gdyż używano ich tu już w 1403 r., wcześniej niż w Chinach i Europie. Wreszcie zajrzeliśmy do mieszkań kapłańskich. Przylegały do małej, ogrzanej świątyni, gdzie mnisi modlili się właśnie. Klęczeli rzędami, ubrani w czarne, japońskie „kirimony” i starożytne, również czarne, ażurowe, japońskie kołpaki; każdy miał zarzuconą przez jedno ramię czerwoną mantylę i w rękach różaniec. Mruczeli półgłosem modlitwy, podczas gdy młodziuchny służka, klęczący na przedzie, bił monotonnie w bęben. Pachniało kadzidłem, ziołami, woskiem drzewnym. Ten sam zapach wypełniał i obszerne, schludne pokoje mnichów, przyozdobione staremi rycinami, kwiatami i zielonemi gałązkami sośniny, wetkniętemi w ładne wazy. Ciepła, ogrzana z dołu podłoga była wyklejona grubym, naoliwionym papierem, podobnym do pergaminu. Z rozrzuconych na podłodze książek i rzeczy wnoszę, że ich mieszkało razem po kilku. Obok mieściła się kuchnia ciemna i brudna.

Na ogół klasztor smutne robił wrażenie. We freskach, napółzmytych, w niektórych rzeźbach zmurszałych, w starych odrzwiach, kunsztownie wykładanych drzewem, przebłyskiwały miejscami nieśmiałe cechy odrębnego smaku oraz innej sztuki, ale w całości wyglądał on raczej na zahukanego i zubożałego brata bogatych chińskich oraz wytwornych świątyń japońskich, niż na dzieło samorzutnej twórczości.

A przecie był to klasztor stosunkowo zamożny, starodawny, wspierany przez dwór, gdyż, jak już wspomniałem, opiekowali się nim cesarzowie Korio; według podań w nim właśnie kształcił się ubogi wieśniak genzański, I-sion-ge, następnie słynny wódz i założyciel panującej obecnie dynastyi. W pobliżu klasztoru pokazują drzewa, jakoby przezeń posadzone i w skarbcu klasztornym przechowują odzież tego króla.

Klasztor Songgwangsa (zdjęcie z 1928 r.)

Do klasztoru Sok-oan-sa na wiosnę i w lecie schodzą się pielgrzymi, przyjeżdżają nawet uczeni, aby korzystać dla prac naukowych z klasztornej ciszy i odosobnienia, oraz z biblioteki i z dysput z ojcami świętymi… Nie jest jednak on ani tak odwiedzanym, ani tak bogatym, jak naprzykład klasztor Ton-do-sa w południowej prowincyi Kion-san-do, albo klasztory Dzan-ańsa, Phion-uń-sa lub Ju-cżion-sa, również położone w górach Dyamentowych. W tych górach kryje się pono do 40 męskich i żeńskich klasztorów, w których mieszka 400 mnichów, 50 mniszek i 1,000 sług świeckich. Większość cierpi biedę, trudni się rolnictwem, hodowlą drzew owocowych, wyrobem papieru, rzemiosłami.

Mnisi i mniszki ślubują celibat, lecz w każdej chwili mogą opuścić klasztor bez przeszkody. Golą głowy i przed postrzyżeniem poddawani są próbie ognia przez trzymanie na dłoni płonącej hubki aż do jej zagaśnięcia. Według japońskiego kronikarza, Otano Kigoro, najważniejszymi klasztorami buddyjskimi w końcu XVIII stulecia były Nam-hań i Puk-hań, w stołecznej prowincyi Kion-gyj-do, niedaleko Seulu. Założone zostały przez mnichów-żołnierzy i miały załogi do 1,500 ludzi.

– Dawniej takich klasztorów było dużo. Kiedy nieprzyjaciel kraj nachodził, okoliczni mieszkańcy chowali się z dobytkiem za ich mury. Nawet cesarzowie wraz z dworem chronili się w nich w czasie wojny!… – mówili mi Korejczycy. Na kupionej przeze mnie fotografii klasztoru Nam-hańskiego widać jedynie wysoki, złożony z głazów mur, w nim małą bramę, a nad nim parę krzywych dachów. Mieli ci mnichowie-żołnierze (sion-guń) chwilami wielkie, dziejowe znaczenie i swoich Kordeckich. W 670 roku (po N. C h.) buddyjski mnich podnosi rokosz przeciw zwycięskim Chińczykom i przy pomocy Japończyków oswabadza od nich na czas jakiś część Korei. W X wieku mnisi buddyjscy pomagają znów czynnie zjednoczeniu oddzielnych państewek półwyspu w jeden związek pod berłem dynastyi Korio. Wdzięczni monarchowie otaczają ich szczególną opieką. W czasie najścia Mongołów (w 1232 r.) król wraz z dworem chroni się do klasztoru Kań-hoa na wyspie tej samej nazwy. I nawet później, już po upadku buddyzmu, korejscy królowie od czasu do czasu szukają schroniska w ich górskich warowniach, dokąd na dane hasło gromadzą się mężni, okoliczni myśliwcy na tygrysy. Do ostatnich czasów ci zapoznani buddyjscy „Kawalerowie Mieczowi” nieśli swą krew na zawołanie ojczyzny. Jeszcze w 1866 r. odparli oni zwycięsko szturm Francuzów do tego samego klasztoru na wyspie Kań-hoa, gdzie dwór ongi schronił się przed Mongołami.

Serdecznie żegnany przez brać klasztorną i przeora, opuściłem w południe gościnny Sok-oan-sa”.


Wacław Sieroszewski – biografia

Wacław Sieroszewski (fot. ze zbiorów A. Kruka)

Wacław Kajetan Sieroszewski, ps. „Wacław Sirko” (1858-1945) – polski pisarz, tworzący na pograniczu czterech epok: pozytywizmu, Młodej Polski, dwudziestolecia międzywojennego oraz współczesności, działacz socjalistyczny i niepodległościowy, zesłaniec na Syberię, podróżnik i etnograf. W II RP był posłem na Sejm III kadencji i senatorem IV kadencji.

Po raz pierwszy za działalność polityczną został aresztowany w wieku 20 lat (1878 r.) i osadzony w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Rok później, podczas buntu więźniów, rzucił w komendanta więzienia ramą wyrwaną z okna. Czyn ten został zakwalifikowany jako próba zamachu; został skazany na 8 lat twierdzy. Wyrok został zamieniony na zesłanie i osiedlenie na Syberii. Pierwsze trzy lata zesłania spędził w Wierchojańsku; podjął w tym czasie dwie nieudane próby ucieczki (druga była przygotowywana przy wsparciu amerykańskich rozbitków z wyprawy George’a De Longa). Za karę został zesłany do małej jakuckiej osady Andyłach, a następnie Jąży. W tym czasie (ok. 1883 r.) Sieroszewski – by przetrwać okres przymusowego odosobnienia w ciężkich warunkach bytowych i w obcym kulturowo środowisku – postanowił zostać pisarzem i zaczął pisać pierwsze opowiadania. Debiutował w warszawskim „Głosie” w 1887 roku. Jego utwory z tamtego okresu zdradzały spory talent, ale zarazem poruszanie drastycznych tematów (np. kanibalizmu) spowodowało problemy z ich publikowaniem w polskiej prasie.

Przełomem okazało się zamieszczenie jego artykuł W co i jak wierzą Jakuci przez rosyjskie czasopismo „Sybirskij Sbornik” w 1890 roku. Odkrycia Sieroszewskiego wzbudziły ogromne zainteresowanie w rosyjskim środowisku naukowym; tamtejsi etnografowie zaczęli mu pomagać w zdobywaniu i analizie materiałów potrzebnych do opracowania monografii plemienia Jakutów, a Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne zapewniło dofinansowanie badań. Książka, która ukazała się po rosyjsku w 1896 roku (polski przekład Dwanaście lat w kraju Jakutów wyszedł w 1900 r.), została nagrodzona złotym medalem Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, a dzięki staraniom wiceprezesa towarzystwa władze rosyjskie wyraziły zgodę na powrót Sieroszewskiego do kraju. Sieroszewski przyjechał do Warszawy w 1898 roku. Wkrótce wziął udział w manifestacjach związanych z odsłonięciem pomnika Adama Mickiewicza; ponieważ groziło mu za to ponowne zesłanie, zdecydował się na wzięcie udziału w organizowanej przez Rosyjskie Towarzystwo Geograficzne ekspedycji naukowej do Japonii. Tym razem celem było badanie kultury Ajnów na Hokkaido. Trasa wyprawy prowadziła przez Mongolię, Mandżurię, Chiny i Japonię; w drodze powrotnej Sieroszewski znalazł się w Korei, która – jak pisał w listach – niezwykle go zachwyciła. Książka Korea. Klucz Dalekiego Wschodu, stanowiąca kolejne opracowanie o zacięciu etnograficznym, jest efektem pobytu w tym kraju w 1903 roku. W Polsce została po raz pierwszy wydana w 1905 roku.

Wacław Sieroszewski poświęcił Korei jeszcze powieść Ol-soni kisań. Napisał ją jesienią i zimą 1905 roku, kiedy po ponownym aresztowaniu (za działalność w PPS) odbywał karę w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Została wydana w 1906 roku.

W informacji biograficznej o W. Sieroszewskim wykorzystano:
Aleksandra Kijak, Odkrywca innej Syberii i Dalekiego Wschodu. O prozie Wacława Sieroszewskiego, Kraków 2010