Wykład wygłoszony przez Hae Mahn Sunima w Warszawie (24.04.2018)
Dziękuję bardzo za wprowadzenie. Chciałbym podziękować Leszkowi i Warszawskiej Grupie Zen za zaproszenie. Dawno w Warszawie nie byłem, więc jest okazja, żeby odwiedzić stolicę. Dawniej bywałem tu częściej. Dzięki! Bardzo się cieszę, że mogę być w tym miejscu. Pomimo tego, że przez rok byłem opatem w Falenicy, w ośrodku Kwan Um, ani razu nie pojawiłem się w miejscu, gdzie praktykowała Warszawska Grupa Zen Szkoły Kwan Um, to wtedy było chyba inne miejsce niż to. Tutaj jestem pierwszy raz, bardzo się cieszę. Widzę wiele znajomych twarzy, wielu starych uczniów zen, i nie tylko. Wspaniale!
W weekend prowadziłem odosobnienie, bardzo specyficzne, niedaleko Jeleniej Góry. Tam nie było ani jednej osoby, która wcześniej praktykowała zen; były joginki, jogini. Była jednak wspaniała atmosfera. Pomimo że warunki były dość ciężkie, było tam bardzo dużo dobrej energii, więc z tą energią wróciłem do Opola i teraz przyjechałem do was.
Nie jestem wykładowcą uniwersyteckim, nie potrafię zbyt dobrze pewnych rzeczy przekazywać. Od jakiegoś czasu jestem mnichem, poznałem w Korei pewne praktyki, z którymi czuję związek, które pomagają mi w moim życiu, w poznaniu siebie, i chciałbym się z wami podzielić się wiedzą o nich.
Kiedy dostałem propozycję od Leszka, żeby zorganizować takie spotkanie, zgodziłem się bez namysłu. Później jednak zacząłem myśleć: nie wiadomo, czy to jest dobry pomysł; to ma być wykład, ale mowa będzie głównie o metodzie, więc odpowiedniejsza byłaby forma warsztatu. Warsztatu, podczas którego moglibyście sprawdzić prawdę tych słów i skonsultować się z osobą, która praktykuje hwadu. Będzie to więc dla mnie i dla was nowe doświadczenie, zobaczymy, czy kogoś to zainspiruje do dalszych studiów, do pogłębiania tej praktyki.
Mam przyjaciela, który praktykuje w Diamentowej Drodze, u Olego Nydhala, lubi mnie i mój ośrodek, więc często bywa u nas, pomieszkiwał nawet w ośrodku przez jakiś czas. Zapytał mnie o hwadu, więc dałem mu instrukcje. Po jakimś czasie zaczął zadawać mi pytania i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że on pewne rzeczy zrozumiał zupełnie inaczej, niż próbowałem mu przekazać. Trzeba było prostować i tłumaczyć. Dzisiaj zrobimy więc to, co możemy zrobić, a przynajmniej ja zrobię to, co mogę.
W Korei nauczanie hwadu odbywa się przy herbacie, przy kawie. Ja i nauczyciel spotkaliśmy się, nalał mi herbatkę, rozmawialiśmy, namalował mi obraz, zadał hwadu, powiedział co i jak, i na tym koniec. Fajnie jest zrobić coś takiego przy herbacie, wtedy można się bardziej wyluzować, nie trzeba być takim spiętym. Możecie w ogóle siąść bardziej na luzie.
O różnych metodach praktyki buddyjskiej
Niektórzy z was wiedzą, że przez długi czas praktykowałem w innej szkole, dlatego – zanim zacznę mówić o hwadu – to opowiem o innych rzeczach. Jak wiemy, był jeden nasz pierwotny nauczyciel, Budda Siakjamuni, natomiast przez długi czas istnienia buddyzmu na świecie pojawiło się wiele różnych imion Buddy. W języku koreańskim jest Sogamuni Bul, Sana Bul, Biroczana Bul, Jaksa Bul, i tak dalej, i tak dalej… Dlaczego jest tyle imion Buddy, skoro nauczyciel był tylko jeden? Między innymi dlatego, że jest bardzo wielu ludzi na świecie i wielu ludzi praktykuje drogę Buddy. Mamy różne właściwości, różne cechy. Gdyby było tylko jedno nauczanie, nie byłoby w stanie dotrzeć do większych grup ludzi. Kiedy Budda nauczał, to nauczał indywidualnie. Przychodził do niego ktoś, kto miał jakiś problem, i Budda wyjaśniał mu sprawę. Czasami te nauki bywały nie całkiem podobne. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że mamy różne metody. Różne metody pomagają ludziom o różnych cechach charakteru, dlatego nie ma jakiejś lepszej szkoły czy gorszej. Jeżeli jest nauczanie, które pomoże tylko jednej osobie, to po prostu cała reszta nie ma dla tej osoby wielkiego znaczenia, wszystkie pozostałe nauki nie znaczą nic, nie mają żadnej wartości. Wartość ma tylko to, co może nam pomóc. Dlatego więc Budda uczył w Mowie do Kalamów, żeby sprawdzać, jak pewne nauki działają, nie wierzyć w coś tylko dlatego, że wiele osób w to wierzy, tylko sprawdzać, czy to mi pomoże. Dlatego mamy wiele szkół, nawet tutaj w tym ośrodku, w tym miejscu praktykuje pięć różnych grup. To są zupełnie różne praktyki, i one pomagają różnym osobom. Po trzydziestu kilku latach praktyki w Szkole Kwan Um okazało się, że byłem kiepskim uczniem. Jakoś nie bardzo mi pomagały tamte praktyki. Wielu osobom pomogły; mnie nie. Dlatego starałem się znaleźć dla siebie coś innego. Kiedy poznałem praktykę hwadu, stała mi się bardzo bliska, pokochałem ją. Moja partnerka może być zazdrosna, tak czasami bywa. W naszej tradycji Taego mnisi mogą mieć żony. To jest różnica między tradycją Czogje a Taego. Kiedy byłem w Korei, w świątyni Seonamsa, to jest bardzo duża, piękna, stara świątynia, można powiedzieć szkoleniowa dla mnichów, spotkałem tam mnichów, którzy przeszli z zakonu Czogje do zakonu Taego właśnie z tego powodu, że zakochali się w kobietach i musieli zmienić zakon. Ale praktyki są bardzo podobne i w jednym, i w drugim zakonie.
Praktyka hwadu to nie jest jakaś szczególna praktyka. Praktyka hwadu to nie jest najlepsze, co nas może spotkać pod słońcem; to nie jest coś, co kasuje wszystko inne. Nie jest to jedyna i idealna praktyka zen koreańska. Dla mnie to jest wspaniała praktyka. Jeżeli jeszcze ktoś inny znajdzie w tym coś dla siebie dobrego, coś, co pozwala mu poznać siebie, rozwinąć się, stać się lepszym dla innych, to wspaniała praktyka. Nie musi być dla wszystkich.
Chciałbym jeszcze powiedzieć o słowach, bo słowa też są dosyć ważne. Słowa mają moc, wielką moc. Wiemy, że słowa mogą zabić, słowa mogą uszczęśliwić. Nie będę tutaj rozwijał całej nauki Buddy na temat właściwej mowy, bo nie o to mi chodzi. Natomiast chcę powiedzieć, że słowa nie mają znaczenia. Słowa mają moc, ale nie mają znaczenia. Słowa jedynie pokazują na rzeczy, wskazują, że rzeczy jakieś są. Jeżeli wezmę do ręki tę szklankę i powiem, że to jest szklanka z wodą, to moje słowa „szklanka z wodą” nie są szklanką z wodą. One tylko wskazują na tę szklankę z wodą. Jeżeli teraz ktokolwiek z nas wyjdzie z tej sali, spotka kogoś znajomego na ulicy i powie: „Słuchaj, Hae Mahn miał szklankę z wodą”, to ta osoba zupełnie już nie zobaczy tej rzeczy. To jest kompletna iluzja. Więc uważajmy na słowa, nie czepiajmy się ich, nie trzymajmy się ich. Słowa tylko wskazują nam kierunek. Wejście smoka oglądali wszyscy. Ktoś nie oglądał Wejścia smoka? Film z Bruce’m Lee. Była taka scena, jak Bruce Lee uczył młodego, żeby patrzył na księżyc. Młody patrzy się na jego palec, ten go pac w głowę. „Nie patrz na palec, stracisz blask księżyca!”. Takie znaczenia mają słowa. Musimy ich używać, żeby przekazać dharmę, żeby się porozumiewać. Ale musimy być świadomi, że słowa nie mają znaczenia, one tylko wskazują na coś. Często czepiamy się ich; nauczyciele mówią jakieś rzeczy, a my zamiast spojrzeć na to, co chcą nam pokazać, łapiemy się tych słów. Później je rozpracowujemy, analizujemy, Lepsze, gorsze; lepsze, gorsze…
W buddyzmie ciekawe, ale i bardzo niebezpieczne jest to, że my sami jesteśmy odpowiedzialni za naszą praktykę i za nasze doświadczenia. Musimy przyjąć odpowiedzialność za to, żeby wykrzesać z siebie mądrość i spojrzeć na to, na co wskazują słowa. Musimy wzbudzić w sobie odpowiedzialność i dokonywać oceny, czy dana praktyka jest mi pomocna, czy nie. Nikt tego za nas nie zrobi. Każde doświadczenie jest nasze, jest naszym indywidualnym doświadczeniem. Nikt nie wie, czego my doświadczamy. Nikt nie pomoże naszemu doświadczeniu. Musimy sami wziąć za nie odpowiedzialność. Nauka i sanga mogą jedynie wskazać właściwy kierunek. Nauki wskazują kierunek, nauczyciele wskazują kierunek, a sanga pokazuje nam, kiedy źle idziemy. Jak coś nabroimy, to zaraz nam powiedzą: „nie, nie tędy droga”. Możemy się za to obrazić i pójść sobie albo zreflektować się: ok, zrobię coś innego. Tyle gwoli wstępu, żebyście nie czepiali się tego, co mówię. Potem będzie: „A nie mówiłem?”.
O buddyjskiej mali i świadomości
Używamy często w buddyzmie mali, takiej długiej ze stu ośmioma koralikami. Czy wiecie, dlaczego jest ich sto osiem? Ktoś wie, jakie to ma znaczenie? Jakiś pomysł na to? Jakaś nauka? Są różne wytłumaczenia, buddyzm czasami lubi matematykę. Moje wytłumaczenie, dlaczego koralików jest sto osiem, jest bardzo proste, ale może pomóc w zrozumieniu pewnych skomplikowanych zjawisk. Jak coś jest zbyt skomplikowane, to nie zawsze chce się nam tego dochodzić. Zatem najpierw mamy sześć zmysłów: oczy, uszy, nos, język, ciało i umysł. Przez te sześć zmysłów dociera do nas sześć rzeczy: to, co widzimy; to, co słyszymy; to, co wąchamy; to, co smakujemy; to, co dotykamy; to, co myślimy. Wszystko to razem tworzy sześć bram, przez które przenikają impulsy. Kiedy te impulsy do nas docierają, mamy pewne odczucia: przyjemne, nieprzyjemne albo obojętne. Każda rzecz, która do nas dociera, wywołuje w nas odczucie czegoś przyjemnego, nieprzyjemnego albo obojętnego. Kiedy pomnożymy sześć bram razy trzy odczucia, to jest osiemnaście. Następnie, kiedy te sześć rodzajów impulsów do nas dociera i mamy te trzy odczucia, pojawia się „lubię – nie lubię”, „chcę – nie chcę”, „pragnę – odrzucam”. To są dwie rzeczy. Osiemnaście razy dwa? Trzydzieści sześć. I teraz pojawia się to w trzech sferach naszej woli: w myśli, w mowie i w działaniu. Woli, w jakiejś tendencji do tego, żeby o czymś w jakiś sposób pomyśleć, w jakiś sposób o tym powiedzieć i w jakiś sposób w związku z tym zadziałać. Trzydzieści sześć razy trzy? Sto osiem. I to jest całe nasze jestestwo, całe nasze ja, cała nasza świadomość istoty ludzkiej. Pamiętamy Sutrę serca? Uczniowie zen recytują codziennie Sutrę serca. „Bodhisattwa Awalokiteśwara, praktykując głęboko Pradżnię Paramitę, postrzega pustkę wszystkich pięciu skandh…”. Te pięć skandh mieści się w naszych stu ośmiu koralikach. Mając malę ze stu ośmioma koralikami, możemy mieć świadomość: to jesteśmy my. Teraz trzeba postrzec pustkę tego ja. Wtedy pojawi się wyzwolenie, wtedy pojawi się uwolnienie od cierpienia.
O widżnianie i przyczynach cierpienia
W niektórych sutrach jest takie pojęcie jak widżniana. Spotkaliście się z czymś takim: widżniana? Widżniana znaczy „właściwości rozróżniania”. „Wi” to jest właściwość, „dżniana” to jest rozróżnianie. I mamy widżniany wszystkich zmysłów: widżniana oka, ucha, nosa, języka, ciała, umysłu. Pięć pierwszych dotyczy sfery materialnej, a widżniana umysłu, która nazywa się mano-widżniana, dotyczy sfery psychicznej. Kolejna to manas-widżniana, czyli ta widżniana, w której odbywa się rozróżnianie, oddzielanie i pojawia się pojęcie woli, czyli to, o czym wcześniej mówiłem przy omawianiu znaczenia stu ośmiu koralików mali: odczucia przyjemne, nieprzyjemne albo obojętne. Tu pojawia się „lubię – nie lubię”, „chcę – nie chcę”, pojawia się wola działania. To wszystko mieści się w manas-widżnianie. Na końcu jest alaja-widżniana. Alaja-widżniana to jest magazyn wszystkiego, co spotykamy na naszej drodze. Impulsy docierają do nas przez sześć bram, manas-widżniana przepuszcza je i przesyła do alaja-widżniany, a one następnie powracają przez rozróżnianie, oddzielanie, i wywołują w nas pewne tendencje do funkcjonowania. I w tym momencie pojawia się cierpienie, w tym momencie pojawia się problem, w tym momencie pojawia się poczucie „ja” i „świat”, poczucie oddzielenia.
Budda nauczał, że możliwy jest jednak zwrot: paravritti. Paravritti to znaczy „zwrot, przemiana”. W manas-widżnianie może w pewnym momencie nastąpić zwrot. Kiedy on się dokona, w manas nie pojawia się już rozróżnianie, nie pojawia się oddzielanie, nie pojawiają się tendencje woli. Czyli wszystkie sygnały z naszych zmysłów przechodzą bezpośrednio do alaja-widżniany i alaja-widżniana odbija je takie, jakie są, działa jak lustro. To jest wyzwolenie, to jest uwolnienie się od cierpienia.
Wiele praktyk prowadzi do tego, żeby osiągnąć ten stan. Sutra serca zaczyna się od tego, że bodhisattwa Awalokiteśwara praktykował pradżnię paramitę – pradżnia paramita, paramita mądrości – dostrzegł pustkę wszystkich pięciu skandh i uwolnił się od wszelkiego cierpienia. Pamiętacie, wielu z was to zna, rysowało – mamy koło. Kolejne etapy drogi to: 0 stopni, 90 stopni, 180 stopni i 360 stopni. 0 stopni i 360 stopni są tym samym miejscem. Jaka jest różnica między 0 stopni a 360 stopni? Właśnie taka, że w punkcie 0 stopni działa manas-widżniana, ta, która rozróżnia, która oddziela, która tworzy „ja” i „inni”, natomiast w punkcie 360 stopni już tego nie ma; pozostaje tylko odbicie prawdy, takiej, jaka jest.
O praktyce hwadu
Hwadu jest jedną z metod, dzięki której możemy to rozwijać, możemy to kultywować i praktykować. Przed rozpoczęciem praktyki hwadu dobrze jest zrobić praktykę koncentracji, praktykę samadhi, praktykę z oddechem. Myślę, że wszyscy znamy te praktyki. W praktyce z oddechem jest wdech, wydech, śledzimy oddech; pozwala to osobom, które nie miały wcześniej kontaktu z praktyką, doświadczyć medytacji, lepiej poznać siebie, poznać swoje ciało. Dobrze jest więc przez jakiś czas praktykować śledzenie oddechu. Nie będę mówił o szczegółach, bo przypuszczam, że wszyscy je znacie. Ktoś nigdy nie praktykował medytacji?
Ale tutaj jest pewien haczyk: jeżeli robimy to za długo, wtedy ta praktyka zaczyna stać nam na przeszkodzie. Koncentracja samadhi, jeżeli jest zbyt mocno rozwinięta, to może przeszkadzać w praktyce hwadu. Trzeba to będzie znów później odkręcać. Dobrze jest więc przez jakiś czas zrobić tę praktykę, ażeby poznać siebie, ażeby trochę popracować z oddechem, poznać, jak on funkcjonuje, móc trochę go kontrolować, a później przejść do praktyki hwadu.
Sama praktyka jest bardzo prosta. Tak jak Leszek mówił: w jakiejś książce znalazł tylko jeden akapit, tylko jedną informację. Nie trzeba więcej. Tutaj mam książkę Ven. Jiheo Diary of a Korean Zen Monk, pamiętnik koreańskiego mnicha zen. W tej książce jest opisany cały trzymiesięczny ango. Ango w Korei to jest okres, kiedy mnisi latem i zimą praktykują medytację. Uczniowie Szkoły Kwan Um pamiętają takie słowo: kyol che. Więc kyol che i hae jae to są dwa okresy w roku, w życiu świątyni, i w czasie kyol che niektórzy mnisi praktykują ango, czyli idą do seonbangu i trzy miesiące siedzą zen. Nie biorą wtedy udziału w śpiewach, żadnych pokłonów, nic, tylko siedzenie, jedzenie i spanie. I to jest pamiętnik z takiej trzymiesięcznej praktyki. Na temat hwadu są w nim tylko cztery strony. Niewiele. Nie ma w tym nic tajemnego, nie ma nic szczególnego, nie ma nic niezwykłego. To jest bardzo prosta praktyka.
W świątyniach, gdzie mnisi praktykują zen, bardzo często przy bramach znajduje się taki napis, oczywiście po chińsku: „Każda wiedza zdobyta poza tą bramą staje się bezużyteczna po jej przekroczeniu”. Tutaj liczy się tylko i wyłącznie doświadczenie, tylko i wyłącznie bezpośrednie poznanie rzeczy takich, jakie są.
No to przejdźmy do hwadu. Co to jest? Są różne historie konganowe. Hwadu to jest pytanie; termin ten dosłownie znaczy „głowa słowa”. Z różnych historii konganowych wyciągane jest pytanie, które ma za zadanie wzbudzić w nas wątpliwość. Zastanawiałem się, czy to jest dobre słowo, ale nie znalazłem lepszego. Najprostsze hwadu to właśnie pytanie: „Co to jest?”. Po koreańsku brzmi to: i-mo-ggo. To jest podstawowe hwadu. Każdy mnich, który zaczyna praktykę zen, zaczyna od tego hwadu: „Co to jest?”.
Praktyka hwadu wzięła swój początek od pewnego wydarzenia. Kiedyś, dawno temu, pewien uczeń przyszedł do Huinenga, a ten zapytał: „Skąd przyszedłeś?”. Uczeń odparł: „Przybyłem z góry Sung”. Huineng na to: „Co to jest, jak się tutaj dostało?”. I ten uczeń nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie: „Co to jest, jak się tutaj dostało?”. „Co to jest” z tej historii stało się podstawowym hwadu.
Technicznie ta praktyka może wyglądać w ten sposób: siedzimy w pozycji medytacyjnej, robimy wdech, później wydech, i z tym wydechem zadajemy pytanie: „Co to jest?”. I przy wdechu nie dajemy żadnej odpowiedzi, tylko staramy się w sobie wyzwolić wątpienie, stan wątpienia. I znów: wydech, „Co to jest?”… Mówiłem o praktyce samadhi. Kiedy mamy bardzo długi trening w praktyce samadhi, to w pewnym momencie to pytanie „Co to jest?” zaczyna wiązać się z koncentracją. Jednak między koncentracją a hwadu jest istotna różnica. Kiedy koncentrujemy się na czymś, to zawsze jest ktoś, kto się koncentruje i to coś, na czym się koncentrujemy. W praktyce hwadu nie tworzymy nikogo, kto koncentruje się na czymkolwiek.
Kiedyś zajechałem ze znajomą do naszego ośrodka w Młodniku. Ona kupiła piękne drzewo, więc zasadziliśmy to drzewo, wypiliśmy herbatę, no i ona musiała już jechać, spieszyła się na jakieś spotkanie. Zbieramy się i okazuje się, że nie mam kluczyków od samochodu. Zaczynamy ich szukać, po kolei: tu, i tu, gdzie te kluczyki mogą być… No i nie ma! Zaczyna robić się coraz bardziej nieprzyjemnie, bo ona jest umówiona, a nie ma jak wyjechać. No więc szukamy tych kluczy… Przeszukaliśmy już wszystkie miejsca. W Młodniku jest wielki ogród, 12 arów; szukaliśmy ich trawka po trawce. No po prostu nie ma! Pojawiło się wtedy takie właśnie wielkie wątpienie. „Gdzie te klucze?”. Nie miałem już żadnego pomysłu na to, tylko: „gdzie te klucze?”, „gdzie te klucze?”. Chodziliśmy, szukaliśmy… „Gdzie te klucze?”. I w pewnym momencie wstałem, poszedłem do pewnych spodni, włożyłem rękę do kieszeni: są!
To jest ten umysł. To jest ten stan wątpienia. Nie ma żadnej odpowiedzi. Jeżeli zadaję sobie pytanie: „Kim jestem? Nie wiem”, to „nie wiem” już jest odpowiedzią. Kiedy praktykujemy pytanie „Kim jestem? Nie wiem”, po pierwsze tworzymy „kim jestem?”, czyli kogoś, kto czymś jest, i dajemy odpowiedź „nie wiem”. Jest ona równie dobra jak „wiem”. „Wiem – nie wiem”. Kiedy przez dłuższy czas to robimy, zaczynamy koncentrować się na tym zwrocie: „Kim jestem? Nie wiem”. W hwadu chodzi zupełnie o coś innego. W pytaniu „Co to jest?” nie ma już żadnej osoby, która pyta „Co to jest?”; jest tylko „Co to jest?”. Na wdechu nie ma żadnej odpowiedzi, tylko pojawia się stan wątpienia. Po jakimś czasie próbujemy ten stan wątpienia utrzymać również w czasie wydechu. Czyli najpierw robimy wydech („Co to jest?”), później wdech, wydech z tym stanem wątpienia, znowu wdech… I nie staramy się analizować tego hwadu. Nie staramy się go rozpatrywać. Kiedy analizujemy i rozpatrujemy hwadu, wtedy to my je ciągniemy. A kiedy puszczamy wszystko, kiedy pozostaje tylko pytanie: „Co to jest?” i to wielkie wątpienie, podążamy za hwadu.
Hwadu mogą być różne. Są różne pytania. Nie ma to kompletnie żadnego znaczenia. Spisałem sobie zdanie z informacji na temat tego spotkania: „hwadu zawiera się w jednym krótkim pytaniu, typu: «Co to jest?» albo «Kim jestem?»”. O tym już mówiłem. „Kim jestem?” jest bardzo ryzykowne. „Kim jestem?” tworzy kogoś, kto pyta. Więc z tym należy uważać. „Krótkie pytanie” – niekoniecznie. Kiedy siedzimy w medytacji i jest to pytanie: „Wszystkie dharmy prowadzą do jednego. Dokąd prowadzi jedno?”, to nie jest to krótkie pytanie. Więc w tym momencie zostawiamy oddech, po prostu, i próbujemy tylko utrzymać to wątpienie, związane z tym pytaniem. Albo pytanie: „Jaka była twoja twarz przed narodzeniem twoich rodziców?”. „Jaka była moja twarz przed narodzeniem moich rodziców?”… I tylko wątpienie. I dalej w tej informacji znalazło się sformułowanie: „[…] lub wręcz jednym słowem (np. mu), na którym należy koncentrować się tak długo, aż zostaną zakwestionowane wszystkie schematy i nawyki myślowe”. Bardzo często w tę stronę właśnie idziemy. Koncentracja to też nie jest praktyka hwadu. Ja nie mówię, że koncentracja jest złą praktyką; nie jest to jednak praktyka hwadu. Nie tędy droga. Ciekawa jest także kwestia konganu „mu”. Ten mnich, o którym mówiłem, napisał w swoim pamiętniku, że jeżeli chcemy użyć konganu „mu” – znacie ten kongan: „Czy pies ma naturę Buddy? Nie! Mu” – do praktyki hwadu, to dobre pytanie jest: „Dlaczego «mu»”? Nie: „Co to jest «mu»?”, ale: „Dlaczego «mu»?”. Pojawia się wątpienie. To bardzo ważna rzecz – by wzbudzić to wątpienie, a później je coraz bardziej rozwijać. Jeżeli połączymy to wątpienie i to pytanie z oddechem, to będzie pojawiało się coraz częściej. W przypadku, gdy pytanie jest długie i nie łączymy go z oddechem, to staramy się jak najdłużej utrzymać to wielkie wątpienie. Nie, niekoniecznie wielkie – po prostu wątpienie. Najpierw robimy tę praktykę w czasie medytacji. Później staramy się przenieść to wątpienie na nasze życie. Kiedy próbujemy utrzymać umysł wątpienia, zaczynamy być świadomi siebie w tym właśnie momencie. Umysł nie biega w różne miejsca; rozwijamy wtedy świadomość, rozwijamy wtedy bycie tu i teraz.
Hwadu to nie jest praktyka na tydzień, to jest praktyka na dłuższy czas. Przez „dłuższy czas” rozumiem cztery – pięć lat. W Korei nie ma przy tym systemu rozmów konganowych, tak jak w Japonii. Ja z moim nauczycielem spotykałem się kilka razy przy herbacie. Podstawowe znaczenie ma to, żebyś praktykował swoje doświadczenie. Kiedy przez dłuższy czas czujesz, że się zapętliłeś, nic się nie dzieje, możesz zwrócić się do nauczyciela, który zaproponuje ci inne hwadu, na przykład: „Wszystkie dharmy prowadzą do jednego. Dokąd prowadzi jedno?”. I kolejne trzy – cztery lata…
Już tylko informacyjnie dodam, że w opinii nauczycieli w Korei, bardzo znanych nauczycieli, jeżeli jesteśmy w stanie utrzymać to wątpienie cały czas przez siedem dni i siedem nocy, nawet podczas snu, to oświecenie jest blisko. Wyzwolenie jest wtedy blisko.
Ja w tej praktyce znalazłem uspokojenie. Mówię, nie jestem zbyt dobrym uczniem, więc wszelkie egzaminy, pytania u mnie się nie sprawdzają. Starałem się ich zawsze unikać; nie zawsze się udawało… Praktyka, która nie wymaga ode mnie natychmiastowych, konkretnych odpowiedzi, wydaje mi się więc zupełnie niezła. Niezbyt długo praktykuję hwadu, ale już mogę powiedzieć, że ta praktyka mnie uspokoiła. Pozwala mi spokojniej żyć, pozwala mi robić różne rzeczy, które wcześniej były dla mnie bardzo stresujące. Czuję, że ona mi pomaga. I chciałbym trochę ją przybliżyć tutaj, w Polsce. Mamy ośrodek koło Opola, można tam przyjechać; myślę, że będziemy tam próbowali coraz bardziej rozwijać tę praktykę. Zapraszam tam różnych ciekawych ludzi z Korei, a to mistrz herbaty, a to mnich, a to tancerka, która zatańczyła dla nas taniec żurawia. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się Mok Woo Sunim, który uczył mnie hwadu.
Ok, z mojej strony to tyle. Czy są jakieś pytania?
Pytania i odpowiedzi
Pytanie: Ja chciałbym przez moment wystąpić jako tak zwany adwokat diabła. Mówiłeś, że niezwykle istotną rzeczą w tej praktyce jest wątpliwość czy też, jak czasami się mówi, głębokie zapytywanie, to chyba również dobre sformułowanie. Czasem ci, którzy nie praktykują tego albo mają jakieś zastrzeżenia do tej praktyki, mówią, że wywoływanie w sobie wątpliwości jest czymś sztucznym. Jeżeli spontanicznie się tej wątpliwości nie odczuwa, to próba pobudzania jej jest rzeczą nienaturalną. Jakbyś to skomentował?
Hae Mahn Sunim: To jest nienaturalne. To jest trening – każdy trening jest nienaturalny. Robimy coś szczególnego. Nienaturalne jest siedzenie na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, przynajmniej za długo… Ale to jest trening. Tylko trzeba pamiętać, że tutaj nie chodzi o zwątpienie, tylko o wątpienie. To są dwie różne rzeczy. Ostatnio w Opolu jeden człowiek zapytał mnie: „Słuchaj, ale dlaczego mamy wątpić? Przecież cały czas nam się mówi, że mamy mieć wielką wiarę, wielka odwagę”. Ok, to są inne rzeczy. Chodzi o wątpienie, odpowiedni stan umysłu. My je specjalnie przez to pytanie wzbudzamy w sobie. To wciąż pobudzane wątpienie powoduje, że manas-widżniana coraz mniej działa, coraz mniej pracuje, aż nastąpi zwrot. To bardzo ciekawa praktyka, bo polega na powolnej kultywacji, na tym, że ciągle staramy się rozwijać wątpienie, by zajmowało coraz więcej czasu, żeby było w nas nawet wtedy, gdy normalnie funkcjonujemy, normalnie pracujemy; natomiast ten zwrot następuje jednorazowo, następuje nagle. Trening jest potrzebny.
Pytanie: Ludzie mają różne skłonności i różne swoje indywidualne karmy. U niektórych ludzi siła tego wątpienia jest w sposób naturalny bardzo duża, w wyniku różnych doświadczeń życiowych, o których wiedzą czy nie wiedzą. A u innych nawet jakaś tam autorefleksja istnieje w bardzo niewielkim stopniu, już nie mówiąc o takim głębokim zapytywaniu. Ta wątpliwość bierze się więc stąd: czy w przypadku, kiedy praktykujący ma niski poziom skłonności do wątpienia, rzeczywiście warto je w nim wzbudzać? Pewnie w grę musiałaby tu wejść silna wiara, że jest to dobra metoda, bo inaczej nie będzie widział sensu w wywoływaniu w sobie wątpienia. Pewnie komuś takiemu można by powiedzieć: jeżeli nie odczuwasz tego wątpienia, nie udaje ci się go wywołać, to weź się za inną praktykę.
HMS: Tak jak mówiłem na początku: nie każda metoda jest dla każdego. Tu może pomóc inna praktyka.
Pytanie: Jak to wygląda formalnie, w porównaniu do japońskich szkół, gdzie są rozmowy koanowe i jakiś mistrz potwierdza, że nauczyciel osiągnął już oświecenie przez te koany? A czy tu też jest taki formalny sposób potwierdzenia, że dany nauczyciel jest oświecony?
HMS: W Korei wygląda to zupełnie inaczej. Koreańczycy są takim narodem, powiedziałbym, wyluzowanym, w przeciwieństwie do Japończyków. Jest bardzo mało formalizmów w buddyzmie koreańskim. Tam po prostu jest uczeń i nauczyciel, i praktykują. Jeżeli ktoś ma spory wgląd, spore doświadczenie, potrafi nauczać, to ludzie stwierdzają, że to może być ich nauczyciel. Tylko tyle.
Pytanie: W praktyce medytacji, w śamacie, występuje też, przynajmniej w moim doświadczeniu, ten aspekt zwątpienia. Odbywa się to niejako naturalnie. Sam proces nie jest naturalny, jak powiedziałeś, ale poprzez bycie ze sobą, chociażby doświadczanie siebie, swoich myśli, uświadamiamy sobie pewne schematy czy konstrukcje samego siebie, i pojawia się odczucie nieprawdziwości tych schematów. Powoli zaczynają wyłaniać się pewne ścieżki. I powstaje wątpliwość. Tak ogólnie mówiąc, w procesie medytacji cały czas zmienia się to, jak myślę. Jest tam więc też taki element wątpienia. Ta wątpliwość mi się kojarzy z pewną kontemplacją. Może pojawić się wątpliwość i mogę ją kontemplować i jak gdyby zobaczyć, co tam jest głębiej.
HMS: Nie do końca. Wtedy zaczynamy wchodzić w ten stan samadhi, koncentracji na czymś. W przypadku praktyki hwadu chodzi tylko o to odczucie wątpienia. Nie zwątpienia, lecz odczucie wątpienia. To jest tak, jak mówiłem o tych kluczach. Nie koncentrujesz się już na szukaniu tych kluczy, po prostu pojawia się stan bezsilności. Ten stan się rozszerza w czasie, ogarnia cię, to jest ten kierunek.
Głos z sali: Nie myślisz o tym zwątpieniu, tylko jesteś zwątpieniem, w sposób całkowity. Nie ma nawet miejsca na myślenie o nim, tylko jesteś nim.
HMS: Zgadza się. Na początku to pytanie napędza nam odczucie wątpienia: „Co to jest?”. Pojawia się stan wątpienia, i ten stan staramy się podtrzymywać. Dlatego mówię: gdybyśmy mogli przeprowadzić tygodniowe odosobnienie, to zaczęlibyśmy od jakiegoś pytania, a po trzech dniach można by skonfrontować, jak to wygląda, czy ono działa i jak. Zapraszam do Młodnika!
Pytanie: Mówiłeś, że masz bardzo osobisty stosunek do tej praktyki, że bardzo ją lubisz. Jestem ciekaw, w jaki sposób cię zmieniła i jakie efekty uzyskałeś używając tej metody? O ile dobrze pamiętam, na początku wspomniałeś o uspokojeniu, o spokoju.
HMS: Doświadczenia, jakie mam po praktyce czy w trakcie praktyki z hwadu, to są moje wewnętrzne doświadczenia. Nie chodzi o to, że nie chcę o tym powiedzieć, tylko że nie jestem w stanie. To są moje głębokie wewnętrzne odczucia. Tutaj potrzebna jest wiara, że ta praktyka, która istnieje już dosyć długo, którą robiło wiele osób, ma sens. A później próbować. Jeśli się okaże, że to nie jest dla nas, że to nam nie pomaga, po prostu porzucić i zająć się czymś innym.
Pytanie: A czy kiedyś przestaje się wątpić i znajduje się odpowiedź, czy jest to całkowicie bez znaczenia, czy to pytanie ma odpowiedź?
HMS: Nauczyciele mówią, że ten zwrot, paravritti, o którym mówiłem, jest stały. Jak raz przeskoczy, to już jest. Natomiast mnisi praktykują całe życie, nie dzieje się tak, że następuje jakiś szczęśliwy koniec i mogą już przestać. Seongcheol Sunim, nieżyjący już nauczyciel, powiedział, że po tym zwrocie dalej praktykował hwadu, ale już inaczej niż przed nim, natomiast nie mógł powiedzieć w jaki sposób, bo to mogłoby zaburzyć praktykę innych ludzi. Kiedy doświadczymy tego, że postrzegamy cały świat taki, jaki jest, to wtedy możemy również właściwie ukierunkować naszą praktykę. Stajemy się panami samych siebie.
Pytanie: O ile dobrze zrozumiałem, to różnica pomiędzy praktyką hwadu w tradycji koreańskiego zen a praktyką koanową w tradycji japońskiego zen polega na tym, że nie ma usystematyzowanego przechodzenia przez koany, tylko pracuje się przez całe życie nad jednym, dwoma lub trzema hwadu, bez robienia tego w jakiejś sekwencji.
HMS: Tutaj nie ma nic do przejścia. Tutaj jest tylko wątpienie, więc nie ma żadnego rozwiązania konganu, nie ma odpowiedzi.
Pytanie: Nie ma też w praktyce rozmów z nauczycielem, demonstracji rozumienia, tak jak odbywa się to w tradycji japońskiej?
HMS: Są rozmowy, ale nie takie, jak w tradycji japońskiej. Po jakimś czasie, kiedy czujesz, że to konkretne hwadu nie pracuje, nie działa, to idziesz na herbatkę do nauczyciela. Takie demonstracje i wymiany wydarzają się spontanicznie przy herbatce. Rzadko odbywa się to w formalny sposób w pokoju rozmów. To nie ten styl. Nie zawsze nawet dzieje się to w cztery oczy, czasami siedzi kilka osób. Nauczyciel może się zapytać o to, jakie jest to wątpienie. Czy jest cały czas, czy pojawia się tylko momentami, jak ono wygląda?
Pytanie: Czy rozpoczynając praktykę z hwadu, dostajesz je od nauczyciela, czy też sam sobie mówisz: „o, to może z tym”? Jak to jest?
HMS: W praktyce u nas nauczycieli nie znajdziesz, możesz porozmawiać ze mną, bo miałem z tym kontakt, ale to nie są jakieś tajemne zwroty. Podstawowe hwadu to: „Co to jest?”. I jeśli toś chce, to może od niego zacząć. Najważniejsze jest zrozumienie idei pytania, które ma wzbudzić wątpliwość, a później utrzymywanie tej wątpliwości. Kiedy czujesz taką potrzebę, zaczynasz robić praktykę hwadu. I tak jak mówiłem na początku – sami jesteśmy odpowiedzialni za siebie. Nie liczmy na to, że ktoś nam powie, co mamy robić.
Spisała z nagrania i opracowała: Beata Łazarz
Śródtytuły zostały dodane przez WGZ
Zobacz fotorelację ze spotkania