Mowa dharmy wygłoszona przez Hae Mahn Sunima podczas odosobnienia hwadu w Warszawie (11.10.2020)
Witam Was wszystkich!
Kto ma samochód? Nie wiem, czy ci, którzy mają samochody, też odnoszą takie wrażenie, że jeżeli się kupuje albo zostaje posiadaczem jakiejś marki, to nagle się okazuje, że pełno tych samochodów jeździ wokół na ulicy. Wcześniej się tego w ogóle nie zauważało. Ja przynajmniej mam takie doświadczenie. Kiedyś kupiłem sobie Syrenkę, dawno, dawno temu… i nagle: same Syrenki jeżdżą! Później tak samo było z Maluchem. Ostatnio dzięki Unii Europejskiej kupiłem sobie Peugeota, i patrzę: w Opolu same Peugeoty! To jest bardzo ciekawe zjawisko. Coś się pojawia w naszym umyśle i od razu zaczynamy postrzegać podobne rzeczy wokół nas. Jakiś czas temu mój znajomy zaproponował mi interes zarobkowy, żeby stworzyć szkolenia mindfulness i Unia Europejska mogłaby dopłacać osiemdziesiąt procent do takiego szkolenia. Nie za bardzo lubię takie rzeczy, ale zacząłem się temu przyglądać, jak to działa, i widzę, że wokół pełno jest różnych kursów związanych z duchowością.
Na szczęście tamten pomysł z powodu pandemii upadł. W międzyczasie otrzymałem telefon. Dzwoni pewna pani i mówi, że była w Tajlandii, tam uczyła się u mnichów buddyjskich, chciała ich zaprosić do Polski, lecz nie dostali wizy, w związku z tym ona prowadzi takie dwudniowe warsztaty w bibliotece i czy zgodziłbym się wziąć w tym udział przez jeden dzień. Myślę: ok, dlaczego nie. Wybrałem się. Straszne to było. Trwało cztery godziny z jedną przerwą dziesięciominutową po dwóch godzinach, tak że wymęczyłem się strasznie. Co można przez cztery godziny gadać? Nie ma o czym mówić, nie ma co ust otwierać. A tu cztery godziny! Ale jakoś dałem radę. Ta pani przedstawiając się mówiła, że wcześniej była przedstawicielką handlową w korpo, zarabiała dużo pieniędzy, aż w pewnym momencie zrozumiała, że korpo to nie to, zostawiła wszystko, wyjechała do Tajlandii, była tam kilka miesięcy, wróciła i postanowiła, że będzie się zajmowała duchowością. I teraz nie sprzedaje jakichś tam upominków, tylko sprzedaje duchowość. Zrobiliśmy pięć minut medytacji. Po tych pięciu minutach biegała z mikrofonem i pytała: co Pani czuła? co Pan czuł? Oczywiście jest strona internetowa, jest wszystko, światła się błyszczą. Kursy ma bardzo drogie, kilka tysięcy złotych kosztuje jeden kurs coachingu. Zamieniła jeden towar na drugi.
Jakiś czas później – Opole to małe miasto, sto dwadzieścia tysięcy mieszkańców, a tam tyle tego – idę sobie ulicą i jakiś człowiek podchodzi do mnie i mówi, że on jest buddystą; ponieważ czasami chodzę w tych szarych szatach, więc co rusz ktoś do mnie się przyczepia. Ok. Skończył kurs vipassany i założył firmę. Sprzedaje szczęście. Patrzyłem w Internecie: materiały kopiuj-wklej z therawady o nie-„ja”, o innych rzeczach. I wniosek, że medytować za bardzo nie trzeba, że on nauczy, jak to wszystko robić w życiu. Za niewielką opłatą. A wcześniej też pracował w korpo. Stres, depresja, narkotyki, wykończony! Teraz robi to samo, tylko z innym towarem…
Wiele osób przychodzi na te spotkania, korzysta z nich, szukając szczęścia, szukając uwolnienia się od stresu, który nam nasze życie przynosi, i w zasadzie zamieniają jedną rzecz na drugą. Czasami idą do kina, czasami napiją się wina, a czasami pójdą na spotkanie medytacyjne – potem dobrze się czują przez jakiś czas i wtedy jest fajnie. Ale każde tego typu szczęście się kończy. Przez moment czujemy się dobrze, jednak wcześniej czy później życie znów nam pokazuje, że wcale nie jest tak fajnie, jakby się wydawało. I wtedy znów wracamy do punktu wyjścia.
Te wszystkie rzeczy nie są ani dobre, ani złe. Wiecie, napić się wina nie jest źle. Zrobić krótką medytację także nie jest źle. Zabawić się w coaching to jest fajna rzecz. Lecz czy to jest to, czego uczył Budda? Wiele z tych rzeczy jest sprzedawanych pod szyldem buddyzmu, pod szyldem nauk Buddy. A tak naprawdę to są różne zamienniki. Gdzieś niedawno czytałem taką historię:
Żył sobie pewien Pierre, który był rolnikiem. Pewnego dnia wyszedł z wołami w pole. Zabrał ze sobą również osła. Jak woły zaczęły rano orać, to w południe były już trochę zmęczone, więc odpiął je od pługa. Zapakował go na osła, sam też na nim usiadł i dawaj do domu! Osłowi było jednak za ciężko, zrobił kilka kroków i ledwo zipie, więc gospodarz z niego zeskoczył i mówi: Zaczekaj ośle! – wziął sobie pług na plecy i tak ponownie na niego wskoczył. – Teraz ja niosę ten pług, w ten sposób będzie ci lżej i spokojnie dojedziemy do domu.
Z tymi zamiennikami to jest podobna sprawa. Wydaje nam się, że coś robimy, ale w zasadzie cały czas obracamy się wokół tego samego cierpienia, które nas dotyczy, i często nie dajemy sobie z tym rady.
Pierwsze nauki Buddy to były Cztery Szlachetne Prawdy. Pewnie wszyscy znamy te prawdy. Jest prawda o cierpieniu, która mówi, że jest cierpienie. To jest ciekawe, bo na Zachodzie, przynajmniej jak ja pamiętam, to często nauczano, że życie jest cierpieniem. Budda tak nie nauczał, że życie jest cierpieniem. Nie wygląda na to, żeby tutaj któreś z Was cierpiało. Chyba że zacznę mówić przez dwie godziny, to wtedy się cierpienie pojawi [śmiech]. Ale w życiu jest cierpienie, choć całe życie nie jest cierpieniem. Budda uczył, że jest przyczyna tego cierpienia: to niewiedza i wiara w nasze „ja”. Budda uczył też, że jest kres tego cierpienia: to doświadczenie szlachetnej mądrości, doświadczenie pradżni. I jest ścieżka, która prowadzi do kresu cierpienia: to Szlachetna Ośmioraka Ścieżka.
My przez ostatnie dwa dni praktykowaliśmy zen. Jest to pewna droga buddyjska, która pomaga nam uwolnić się od cierpienia. Główny nacisk w tej szkole kładzie się na medytację, aczkolwiek nie tylko na tym Budda się skupiał. Codziennie śpiewaliśmy Sutrę Serca. W świątyniach zen to jest w tej chwili najważniejsza sutra, podstawowe nauczanie dotyczące natury pustki; w świątyniach na Wschodzie śpiewa się ją kilka razy dziennie. Początek brzmi:
Bodhisattwa Awalokiteśwara,
praktykując głęboko Pradżnię Paramitę,
postrzega pustkę wszystkich pięciu skandh
i uwalnia się od wszelkiego cierpienia i niepokoju.
To jest bardzo ciekawy fragment, dlatego że pokazuje, w jaki sposób uwolnić się od cierpienia, że jest kres i jest ścieżka. Postrzeganie wszystkich pięciu skandh jako pustych to jest właśnie ta droga. „Skandha” to jest termin sanskrycki. Pięć skandh również ma nazwy sanskryckie; są one tłumaczone na język chiński lub tybetański, a potem na polski, albo bezpośrednio na polski. Te tłumaczenia są różne. Jeśli zatem chcemy zgłębić ten temat, to bardzo polecam poznać określenia w sanskrycie, a później znaleźć ich wyjaśnienia. Nawet tutaj w Polsce każda szkoła, w której śpiewana jest ta sutra po polsku, trochę inaczej określa wszystkie skandhy poza „formą”. Jedno słowo może mieć kilka znaczeń i to od tłumacza zależy, które z nich wybierze. Słowa zaczerpnięte z sanskrytu są już martwe i tu zbyt dużo tych wyjaśnień nie ma; wtedy można łatwiej dotrzeć do sedna. Te pięć skandh to jest forma, odczucia, postrzeżenia, tendencje i świadomość.
„Forma” jest oczywiście najprostsza; w sanskrycie to jest rupa. Do grupy formy zaliczamy nasze narządy sześciu zmysłów, czyli oczy, uszy, nos, język, ciało i umysł. „Umysł” tutaj pojawia się jako takie urządzenie, które planuje, przelicza, przewiduje. Do grupy formy zaliczamy także obiekty, które te zmysły postrzegają, czyli to co widzimy, to co słyszymy, to co wąchamy, to co smakujemy, to czego dotykamy i to o czym myślimy – to wszystko jest formą. Następnie pojawiają się odczucia. Wszystko, co przejawia się przez formę, czyli obiekty zewnętrzne, które docierają do nas poprzez nasze zmysły, wywołuje w nas jedno z trzech odczuć: przyjemne, nieprzyjemne albo obojętne. Kiedy doświadczamy któregoś z tych odczuć, pojawia się lubię-nie lubię, chcę-nie chcę, pożądam-nie pożądam. Widzimy te obiekty jako coś, do czego lgnę albo coś, co staram się odsunąć od siebie. O ile forma dotyczy świata zewnętrznego, o tyle pozostałe cztery skandhy dotyczą naszego umysłu. Często słyszymy, że „cały świat pochodzi z naszego umysłu” czy „wszystko tworzone jest przez umysł”. Dzieje się tak właśnie dlatego, że w naszym umyśle funkcjonują te cztery pozostałe skandhy, poprzez które postrzegamy i odbieramy otaczający nas świat. Postrzegamy ten świat poprzez nasze przywiązania, nasze chęci i niechęci; czasami ten świat jest niebem, a czasami piekłem…
Mieliśmy formy, odczucia i postrzeżenia. Teraz kolej na tendencje. Na podstawie pierwszych trzech skandh pojawiają się akty woli: myśli – o czymś chcemy myśleć, słowa – coś chcemy powiedzieć, czyny – coś chcemy zrobić fizycznie. To są instynkty woli. W momencie kiedy coś zrobimy, pojawia się działanie. W sanskrycie działanie to jest karma. My często jesteśmy uczeni, że „karma” to jest prawo przyczyny i skutku. Karma działa, bo ja walnę w drzewo, a drzewo mnie walnie. Budda jednak uczył, że „karma” to jest działanie. Karma pojawia się w tym momencie, kiedy pod wpływem instynktów woli coś zrobimy. Jeżeli zaistnieją właściwe okoliczności, to pojawi się skutek tej karmy. Ale to dopiero w następnym kroku.
Po instynktach woli pojawia się świadomość. I tutaj pracujemy na dwóch poziomach. Jest to świadomość związana z tymi sześcioma zmysłami, czyli świadomość oka, ucha, nosa, języka, ciała i umysłu, a zarazem świadomość tych sześciu zmysłów powoduje, że jesteśmy świadomi siebie jako „ja”, jako jednostki odrębnej od całego świata. W ten sposób tworzymy iluzję siebie i iluzję otaczającego nas świata.
Praktykując zen, zwłaszcza praktykując hwadu, zaczynamy pracować na poziomie odczuć i postrzeżeń, czyli pracujemy nad tym, żeby nie pojawiały się odczucia przyjemne, nieprzyjemne lub obojętne, i żeby nie przejawiało się przywiązanie, lgnięcie czy odsunięcie.
Będąc w Korei poznałem nauczyciela, Mok Woo Sunima, który maluje; mam całą galerię jego obrazów. Dostałem od niego kaligrafię z wizerunkiem Bodhidharmy i z jego sentencją: „Powstrzymaj rozróżnianie przychodzące z zewnątrz. Przerwij pomieszanie płynące od wewnątrz. Jeśli twój umysł zostanie odcięty od pomieszania i rozróżniania, to wystarczy, by podążać ścieżką oświecenia”.
Pierwsze zdanie: „Powstrzymaj rozróżnianie przychodzące z zewnątrz”, to jest wszystko to, co mówiłem o odczuciach. Z zewnątrz przychodzą różne impulsy: coś widzimy, coś słyszymy, coś wąchamy, coś smakujemy, czegoś dotykamy, o czymś myślimy. Bodhidharma mówił: „Powstrzymaj rozróżnianie przychodzące z zewnątrz”. Łatwo powiedzieć. Ale to jest tylko kierunek. Następne zdanie: „Przerwij pomieszanie płynące od wewnątrz”, to jest lubię-nie lubię; to, że jestem przywiązany do czegoś albo nie; czegoś chcę albo nie chcę. To są pomieszania płynące od wewnątrz. Jeśli Twój umysł zostanie odcięty od rozróżniania, czyli czynników zewnętrznych, i od pomieszania, czyli wewnętrznych reakcji na nie, to wystarczy, żeby podążać ścieżką oświecenia. Więc macie wskazówkę, i to by było na tyle. Idziemy! [śmiech]
Praktyka hwadu nazywana jest praktyką stopniowej kultywacji i nagłego oświecenia. Kiedy ciągle utrzymujemy nasze hwadu, nasza praktyka, nasze poznanie powoli się rozwija, aż w pewnym momencie następuje zwrot w naszej głębokiej świadomości. Ten zwrot to jest właśnie nagłe oświecenie.
Na początku odosobnienia czytaliśmy nauczanie Kusan Sunima, który pokazywał trzy przeszkody na ścieżce praktyki hwadu: kiedy osiągamy pewną pustkę, kiedy osiągamy stan duchowego światła i kiedy osiągamy kompletną jedność z hwadu. Kusan Sunim tłumaczy, że za każdym razem musimy bardzo uważać, by te przeszkody nas nie powstrzymały. Ja bym dodał jeszcze więcej – ból nóg. Ileż razy siedzimy i bolą nas nogi! No może Was nie bolą, ale mnie czasami bolą. Jeżeli lgniemy do tego bólu, staramy się go uniknąć, staramy się uciekać od niego, to też jest przeszkoda. Najpierw spróbujmy zrobić głęboki wdech i na wydechu zadać pytanie: „co to jest?”. Wątpienie. Ciągle próbujemy, nawet wtedy, kiedy bolą nas nogi. Próbujemy nie odpuszczać naszego hwadu, próbujemy ciągle z nim praktykować. Oczywiście, kiedy już maksymalnie nie możemy wytrzymać, to wtedy lepiej wstać, na chwilę sobie odpuścić i odpocząć, a później usiąść i znowu głęboki wdech, i znowu pracujemy ze swoim hwadu. Bolą plecy? Ta sama historia. Najpierw próbujmy kontynuować praktykę hwadu, a jeżeli jest już zbyt ciężko, wstajemy, odpoczywamy, a potem znowu siadamy… Ale ból nóg to jeszcze nic, najciekawsze jest nasze myślenie, to ile się pojawia pomysłów. Gdybym zrealizował wszystko, o czym myślałem w trakcie praktyki, to nie dość, że byłbym wielkim biznesmenem, to jeszcze byłbym opatem olbrzymiej świątyni. [śmiech] Siedzimy i pojawia się wizja, co robiliśmy, co będziemy robili, a dlaczego tu jesteśmy, a czemu nie gdzie indziej, dzisiaj grają w kinie taki fajny film, a ja się tutaj męczę. To wszystko też są przeszkody. Gdy dostrzeżemy, że nasz umysł zaczyna biegać, to trzeba go zatrzymać, zrobić wdech, i na wydechu wrócić do pytania: „co to jest?”. Po jakimś czasie, kiedy będziemy naprawdę mocno praktykowali, kiedy będziemy starali się gorliwie utrzymywać hwadu, pojawią się te kolejne etapy. Osiągam pewną pustkę – siedzę cały dzień, nic mnie nie dotyczy, nogi nie bolą, o niczym nie myślę. Ale to jest przeszkoda. To jest coś przyjemnego, co chcemy zachować. To zniknie, a my się będziemy męczyli: dlaczego nie mogę tego odzyskać, ja chcę znowu poczuć tamten stan! Iluzja. Tak samo kiepskie jak picie wina w nadmiarze. Podobnie jest z następną przeszkodą – osiągnięciem stanu duchowego światła. Natomiast w przypadku osiągnięcia kompletnej jedności z hwadu, kiedy będziemy w stanie ją utrzymać przez dłuższy czas, w dzień i w nocy, nawet wtedy, kiedy śpimy, przez siedem dni, to już jesteśmy bliscy oświecenia, jesteśmy blisko zwrotu, dzięki któremu będziemy rzeczy widzieli takie, jakie są, a nie przez pryzmat naszego lubię-nie lubię. To jest ten sam punkt, jak na samym początku – ściana nadal jest biała. Ale na początku miałem jakieś wyobrażenie, że jest może trochę bardziej chropowata, może są niej jakieś cienie… Kiedy nastąpi ten zwrot, wszystko, cokolwiek się pojawia się przed nami, jest właśnie takie jak to, jest prawdą.
Jeśli uda nam się osiągnąć ten stan, wtedy w naturalny sposób przejawia się przez nas natura buddy; wtedy w naturalny sposób wszystko, co robimy, co mówimy, o czym myślimy, jest przejawem oświeconej mądrości buddy. Wtedy idąc na targ, pijąc piwo, jedząc mięso, jesteśmy w stanie oświecać wszystkie istoty, nie wkładając w to szczególnego wysiłku. Po prostu jesteśmy buddami.
Bardzo lubię Sutrę Lankawatarę. Kiedyś ta sutra była uważana za podstawę nauczania zen. Legenda mówi, że Bodhidharma przekazując swoją dharmę następcy, II Patriarsze, dał mu miskę, szatę i kopię Sutry Lankawatara. Powiedział, że nie ma potrzeby studiowania żadnych innych sutr, ta jedna wystarczy. Jest to dosyć trudna sutra, jest w niej bardzo wiele skomplikowanych rzeczy, ale przez długie lata była bardzo ważna w szkołach zen i wielu nauczycieli z niej czerpało. Chciałem Wam przeczytać krótki fragment:
Nirwana Tathagaty jest tam, gdzie rozpoznaje się, że nie ma nic poza tym, co jest postrzegane z samego umysłu; jest tam, gdzie rozpoznając naturę swoistego umysłu, nie żywi się już dłużej dualizmów różnicowania; jest tam, gdzie nie ma już pragnienia ani chwytania; jest tam, gdzie nie ma już przywiązania do zewnętrznych rzeczy. Nirwana jest tam, gdzie na zawsze zostaje odsunięty myślący umysł z całym jego różnicowaniem, przywiązaniami, awersjami i egoizmem; jest tam, gdzie miary logiczne okazują się bezsilne, już się nie sięga po nie; jest tam, gdzie nawet sama idea prawdy traktowana jest obojętnie dlatego, że wywołuje ona rozdrażnienie; jest tam, gdzie po odrzuceniu czterech określeń następuje wgląd w siedzibę Rzeczywistości. Nirwana jest tam, […] gdzie poprzez doznanie zwrotu w najgłębszej siedzibie świadomości wkroczyło się w pełni w osobiste urzeczywistnienie Szlachetnej Mądrości.
(Sutra Lankawatara. Osobiste Urzeczywistnienie Szlachetnej Mądrości,
tłum. Z. Becker, Szczecin 2009, s. 96)
Nirwana znaczy „wyzwolenie”, wyzwolenie z iluzji naszego egoistycznego „ja”.
Mam nadzieję, że będziemy mocno praktykowali, tak jak na tym odosobnieniu. Wczoraj była bardzo mocna praktyka, dużo siedzenia. Bolał umysł, bolały plecy, bolały nogi. Ale daliśmy radę. Mam nadzieję, że zrozumiemy naszą praktykę hwadu, utrzymamy ją, będziemy ją gorliwie kultywowali. Wkrótce osiągniemy oświecenie, pójdziemy razem na rynek, będziemy oświecali wszystkie istoty, będziemy je wyzwalali z cierpienia. [śmiech] Po koreańsku po każdej ceremonii mówi się: „obyśmy wszyscy razem osiągnęli oświecenie!” – seongbulhasibsio (성불하십시오).
Dziękuję bardzo za to, że wysłuchaliście mnie i jeszcze ciągle jesteście w tym miejscu!
Pytania i odpowiedzi
Pytanie: Była mowa o tym, że karma to działanie. A brak działania czy ignorancja?
Hae Mahn Sunim: Ignorancja to też działanie. Karma to działanie – dopóki żyjemy, to coś robimy, zawsze coś robimy. Nawet kiedy osiągniemy kompletną nirwanę, całkowite oświecenie, to również, jak długo żyjemy na tym świecie, to pojawia się działanie. Tylko teraz: jakie to jest działanie i jakie będzie miało efekty? Efekty to druga strona, określana w sanskrycie vipāka [owoc]. Karma to jest działanie. Działamy w jakichś warunkach, okolicznościach i powoduje to jakieś następstwa…
Pytanie: Zaniechanie działań też jest formą działania?
HMS: Tak. To chyba w chrześcijaństwie mówią o grzechu zaniechania. W Chinach mówiło się o zasadzie niedziałania, wu wei. Chińczycy wymyślili nowe pojęcie na niedziałanie…
Głos z sali: Ale to jest działanie przez niedziałanie.
HMS: No właśnie o tym mówimy. Nawet jeśli nie działamy, to nadal w ten sposób coś tworzymy.
Pytanie: Ja często słyszałam od osób praktykujących – choć nie tutaj – że jeśli komunikuję jakieś potrzeby, nie czuję się z czymś dobrze, to znaczy, że ja to tak projektuję swoim umysłem i że muszę zmienić swój stosunek do sprawy. I tak próbowałam zawsze robić, aż w pewnym momencie doszłam do wniosku, że chyba muszę uważać, z kim rozmawiam, bo to może być też jakiś mechanizm manipulacji. Można kogoś krzywdzić w ten sposób mówiąc, że ty to widzisz jako krzywdę, a tak naprawdę ja cię wcale nie krzywdzę.
HMS: Tak, tak może być.
Pytanie: Czyli nie rozróżniać, ale z drugiej strony czy nie trzeba jednak nazwać… Jak się w tym nie pogubić, jeśli chcę być gorliwa, ale nie chcę dać się wpuścić w maliny?
HMS: Trzeba być uważnym. Budda uczył, że jeżeli chcemy coś powiedzieć, to najpierw zastanówmy się, czy to będzie przyjemne dla tej drugiej osoby. Później zastanówmy się, czy to będzie przyjemne dla nas. A następnie zastanówmy się, czy to będzie przyjemne dla nas obojga. Jak się tak pozastanawiamy, to tamta osoba już prawdopodobnie sobie pójdzie. [śmiech]
Dobrze jest spróbować hwadu: „co to jest?”. Wtedy zobaczysz, co dalej.
Była taka historia, nie pamiętam całej, ale opowiem Wam fragment, a całość możecie sobie znaleźć w Internecie; jest bardzo ciekawa.
Budda był ze swoimi uczniami w jakimś parku – zawsze był w jakichś parkach; szczęściarz, bo w parku nie trzeba nosić maseczki, nawet teraz! – kiedy podszedł do niego jakiś mężczyzna i nagle splunął mu w twarz. Uczniowie byli zbulwersowani: jak to, co się dzieje, trzeba z tym coś zrobić! A Budda zapytał go: „Co dalej?”. Mężczyzna, zszokowany reakcją Gautamy, odszedł. Budda powiedział: „Ten człowiek mnie nie zna. On gdzieś słyszał o mnie różne rzeczy, stworzył sobie wizję mnie i w ten sposób zareagował. Nie potrafił inaczej okazać swoich emocji”. Następnego dnia ten człowiek przyszedł i pokłonił się przed Przebudzonym, tak bardzo wstrząsnęła nim jego reakcja – to, że nie krzyczał, nie bronił się, tylko zapytał: „Co dalej?”. Mężczyzna przepraszał Buddę, ale ten odpowiedział: „Nie przepraszaj mnie. Ty już jesteś innym człowiekiem. Nie jesteś tym samym człowiekiem co wczoraj. I ja też nie jestem tym samym człowiekiem co wczoraj”.
Pytanie: W jaki sposób można rozpoznać, czy ja coś przekroczyłam, czy już jestem nieprzywiązana, czy tylko traktuję to jako mechanizm obronny i to wypieram? Jako ludzie mamy potrzebę miłości, bliskości czy pieniędzy, władzy; jakieś pragnienia się pojawiają, prawda? Ale chodzi mi o takie podstawowe potrzeby. W jaki sposób rozpoznać, czy coś zostało rzeczywiście przekroczone, czy jest to tylko wykorzystanie medytacji do uniknięcia skonfrontowania się z tym? A wcześniej czy później to wyskoczy, i na dodatek w jakiejś chorej formie.
HMS: Dopóki pojawia się ta kwestia, czy „ja” to przekroczyłam (przekroczyłem) czy nie, to mamy ciągle „ja” – „coś”, więc ciągle jesteśmy w drodze. Mówiłem, że zen to jest głównie medytacja, ale Budda nauczał nie tylko medytacji. Szlachetna Ośmioraka Ścieżka mówi o właściwej mowie, właściwym działaniu, właściwym zarobkowaniu – w jaki sposób ludzie powinni funkcjonować, żeby ograniczyć swoje cierpienie na tym świecie. Przestrzeganie pięciu wskazań, a także stosowanie się do pozostałych wskazówek Buddy, pozwala nam spokojnie i w miarę szczęśliwie żyć. Jednocześnie, gdy rozwijamy naszą mądrość, pradżnię, nasze specjalne, celowe działania zaczynają przemieniać się w spontaniczne. Dopóki analizujemy wszystko z punktu widzenia „ja”, to zawsze jesteśmy jeszcze na poziomie rozróżniania, chwytania czy odsuwania pewnych rzeczy. To jest niełatwa droga.
Pytanie: Czy nauka Buddy jest rzeczywiście dla wszystkich? Bo Budda miał wszystko; wszystkie jego potrzeby były zaspokojone. Nie musiał ich przekraczać, bo – jak znamy jego życiorys – miał wszystko, wszystkie potrzeby zaspokoił, i wtedy powiedział: „dziękuję, idę szukać czegoś innego”. Nikt z nas nie startował z tego poziomu. Najczęściej przychodzimy na praktyki pokiereszowani, niedopieszczeni, z trudnych rodzin, z problemami… Szukamy więc jeszcze czegoś innego, nie tego co Budda. Czy to nauczanie jest rzeczywiście dla tych ludzi, którzy jeszcze nie zaspokoili swoich potrzeb?
HMS: To jest bardzo szerokie pytanie: czy buddyzm jest dla wszystkich? Buddyzm to jest w tej chwili bardzo szerokie pojęcie.
[dopowiedzenie pytającej: Może nie buddyzm, tylko nauka Buddy, bo to trochę co innego].To jest bardzo ciekawe, ile jest w buddyzmie z nauki Buddy. Wszystkie sutry mahajany powstały wiele, wiele lat po Buddzie. Oczywiście są one – taką mam nadzieję – inspirowane naukami Buddy.
Nauka Buddy jest dla każdego, tylko każdy z nas w swoim życiu znajduje się w innym miejscu i czasami wydaje mu się, że nie potrzebuje tych nauk, bo ma dobrą sytuację, ale ta dobra sytuacja może się skończyć jeszcze w tym życiu. Albo – jeśli wierzymy, że po tym życiu jest kolejne – odrodzimy się w jakiejś formie, która może być dla nas bardzo przykra.
Nauka Buddy jest dla wszystkich, natomiast ile osób jest w stanie za nią podążać? Patrzcie, ile nas jest tutaj. Mała grupa. U mnie w Młodniku na tygodniowym odosobnieniu było nas trzy i pół osoby; te pół osoby było najważniejsze, bo przygotowywało nam jedzenie. [śmiech] To jest niełatwa ścieżka, ale jeżeli gorliwie będziemy nią podążali, to poczujemy i zrozumiemy jej zbawienne działanie.
Spisała z nagrania i opracowała: Beata Łazarz